S jak seksowni serialowi Szkoci

Dzisiaj zaprosiłam gościa! Zostałam sterroryzowana przez Teyę (mocno się nie broniłam, ale to niczego nie zmienia) serialem Outlander (2014), w którym się tragicznie zakochałam. W ramach zadośćuczynienia za tę jakże poważną krzywdę poprosiłam o tekst o serialu. Tak więc, moi mili, dzisiaj scenę oddaję Teyi.


Plakat promujący serial Outlander.

Plakat promujący serial Outlander.

Rzeczą ogólnie znaną jest, że Szkoci są literacko seksowni. Bo są, nie ma tu co dyskutować. Czarujący akcent (brogue), ciała starannie wyrzeźbione wojowniczym stylem życia i nieco bardziej prymitywna kultura niż Anglików – czego by tu nie kochać. Zanim, Drodzy Czytelnicy, wzniesiecie protesty, wytłumaczę, że wcale nie uważam kultury szkockiej za prymitywniejszą ani nie łudzę się, że każda osoba pochodzenia szkockiego jest zabójczo przystojnym wojownikiem w idealnym dla heroiny wieku, ale oni raczej są tak pisani. Literatura romansowa ma swoje prawa i bezwstydne dopasowywanie bohaterów do fantazji jest praktyką ogólnie dozwoloną.

Jamie Fraser, naczelny serialowy Szkot w obowiązkowym ujęciu bez koszulki.

Sam Heughan, naczelny serialowy Szkot w obowiązkowym ujęciu bez koszulki.

Skoro już więc ustaliliśmy, że Szkoci są seksowni na kartach powieści, przyjrzyjmy się serialowi, który w dużej części jest próbą przeniesienia tej seksowności na medium jakim jest telewizja. I używa do tego jednego z najbardziej ukochanych przez czytelników (czytelniczki głównie, przyznaję) romansów historycznych bohatera – Jaimego Frasera.

Jamie Fraser w swej szkockiej okazałości.

Jamie Fraser w swej szkockiej okazałości.

Wypadałoby o faktach wspomnieć, prawda? Więc proszę, oto kontekst: w roku 1991 ukazała się debiutancka powieść Diany Gabaldon, Outlander. Od tego czasu wyszło 7 tomów kontynuujących historię Claire Beauchamp-Randall-Fraser i Jaimego Frasera. W Polsce powieść ukazała się dwukrotnie: w roku 1999 (Amber), a także w 2010 (Świat Książki). Rok 2014 przyniósł ze sobą najnowszy tom Outlandera, Written in My Own Heart’s Blood, a także wieści o powstającej ekranizacji. Fani jak to fani, podeszli do tematu ostrożnie. Ekranizację obiecywano nam już od dawna, rozchodziły się wieści o filmie telewizyjnym, miniserii, filmie kinowym, trylogii kinowej, bla bla… jednak tym razem serial powstał, pierwsze siedem odcinków już Starz wypuściło i szykuje dla nas kolejne 9, a i drugi sezon potwierdzono.

Claire i Jamie

Claire i Jamie

I teraz tak: opinie na temat Outlandera są bardzo podzielone. Wiele osób spodziewało się czegoś innego, czegoś mniej romansowego. Leniwe tempo i narracja, która świetnie oddaje styl Diany Gabaldon, niektórych zwyczajnie drażni. Jednak ta notka nie będzie za dużo o niedociągnięciach mówiła. Bo ja, Wasza autorka, te niedociągnięcia zauważam, przyznaję niektórym krytykom rację, ale w serialu jestem nadal zwyczajnie zakochana.

Scena z pierwszego odcinka Outlandera.

Scena z pierwszego odcinka Outlandera.

Zacznę od tego, co mnie powaliło od razu na kolana. Uwielbiam filmy kostiumowe, romanse historyczne, paranormalne dziwności i wszystko, co łączy te trzy elementy. Niestety, każdy, kto naoglądał się/naczytał współczesnych dzieł obsadzonych w przeszłości, nauczył się już zakładać pewne klapki historyczne na oczy. Będziemy udawać, że nie widzimy taśmy aluminiowej , która udaje lustro albo współczesnych potraw na średniowiecznym stole, założymy, że dla pokazania figury aktorki szesnastowieczna suknia może zostać skrojona nowocześnie, a jeśli koszula jest kremowa, to tak jakby była brudna. Ignorujemy odniesienia do tworów kulturowych, które zrodziły się stulecia po śmierci wypowiadających je bohaterów albo całkiem współczesne leksemy. I teraz, Panie i Panowie, w Outlanderze te okulary możemy wyrzucić. Diana Gabaldon jest historyczką, co w jej powieściach widać. Claire jest pielęgniarką z lat 40. XX wieku i jej wiedza jest ograniczona do postępu medycyny, technologii oraz literatury lat 40. właśnie. Postaci i miejsca w ogóle są tworzone strasznie realistycznie. W serialu zaś… nie, przepraszam, w serialu mamy to samo. Stroje, charakteryzacja, scenografie i ujęcia – o każdym z tych szczegółów można by napisać osoby artykuł i każdy na niego by zasłużył. Ekipa Outlandera odwaliła kawał cudownej roboty do tego stopnia, że czasem można się zaślinić na same tła albo kostiumy. Szafa aptekarska Claire, kilty, koszule, suknie, wszechstronne użycie tartanu, naturalnie wyglądające światło w ujęciach – to są szczegóły, które mnie najbardziej ujmują. Acz to dopiero początek tusiowej listy uwielbień.

Claire z wizytą u swojej pierwszej tak-jakby-przyjaciółki z/w przeszłości.

Claire z wizytą u swojej pierwszej tak-jakby-przyjaciółki z/w przeszłości.

To przejdźmy stąd do muzyki. Dużo tu mówiła nie będę, bo się na muzyce znam naprawdę słabo. W Outlanderze jest ona cudna. W połączeniu z brzmieniem brogue sprawia, że serial się wspaniale słucha. Piosenka z czołówki, choć technicznie rzecz biorąc jest na irlandzką nutę śpiewana, wydaje się utworem idealnym. Co jeszcze mogę o niej powiedzieć? Cóż, dudy, kobzy, mieszanka nowoczesnych melodii z tradycyjnymi przeplata się z melodiami powojennymi, czyli współczesnymi naszej heroinie.

A teraz przejdźmy do tego, co nas naprawdę interesuje, czyli do castingu. Drżałam z przerażenia, gdy zobaczyłam, komu dali do odegrania Jaimego. Outlander ma w końcu 25 lat, moja historia z nim zaczęła się kilka ładnych lat temu, mam więc, jak większość fanów, dosyć utrwaloną wizję tego, jak Jaime powinien wyglądać. Sam Heughan się do tej wizji miał nijak. Nie ten nos, za mało rudy, oczy za jasne i w ogóle… o prostu nie. Caitriona Balfe jako Claire jeszcze ujdzie, choć powinna być trochę pulchniejsza (choć jak Wiedźma słusznie zauważyła – po wojnie dziewczyna jest, może być niedożywiona). Ale Jaime? Heh, mała fanka w mojej głowie zwołała wyimaginowanych (acz głośnych) przyjaciół i urządziła w mojej głowie pikietę. Ze strachem włączałam trailer Outlandera. Ale dobrze, że nie czekałam, bo on skutecznie mały strajk stłumił. W jakiś magiczny sposób ten farbowany rudzielec, który nie wygląda ani trochę jak Jaime, za pomocą kilku gestów, czarujących uśmiechów i błyskawicznie moczącego kobiece majtki akcentu przeobraził się na moich oczach w jednego, jedynego Jaimego Frasera! Tak po prostu!

Tobias Menzies w swoim przeszłym wcieleniu.

Tobias Menzies w swoim przeszłym wcieleniu.

Poza Jaimem casting okazał się równie trafiony. Mam pewne zastrzeżenia wobec serialowej Claire, nie tyle aktorki, co tej wersji jednej z moich ulubionych heroin romansowych, ale tu narzekała nie będę. Zamiast tego pozachwycam się głośno zastępem bohaterów drugoplanowych: Graham McTavish okazał się idealnym Dougalem MacKenziem (szczególnie, że trafiła mu się dosyć złożona i kluczowa postać), podobnie Lotte Verbeek jako Geillis Duncan, wspaniała Annette Badland jako Mrs. Fitz. Tobias Menzies, któremu przyszło grać dwie (a jak dobrze pójdzie to i trzy) postaci, o skrajnie różnych charakterach też wydaje się stworzony do swojej roli. W ogóle mogłabym wymieniać wszystkich po kolei, ale Wam tego oszczędzę. Wspomnę jeszcze tylko o naszych dwóch ulubionych Szkotach: Grant O’Rourke nadał postaci Ruperta zupełnie nowe głębie, a Stephen Walters jako Angus jest chyba niemożliwy do wymazania z czyjejkolwiek pamięci.

Graham McTavish jako Dougal MacKenzie.

Graham McTavish jako Dougal MacKenzie.

Pochwalę też scenarzystów, szczególnie Ronalda D. Moore’a (znanego dotychczas głównie z produkcji science-fiction). Trzymają się blisko historii, ale nie na tyle, żeby serial okazał się wtórny do książek. Bohaterowie zostali odświeżeni, nieco wzbogaceni, może nawet nieco przerysowani, ale w sposób, który utrudnia nam ich nie pokochanie.

Szkocka Claire

Szkocka Claire

Celowo fabułę zostawiłam na koniec. Większość z Was już i tak pewnie wie, o czym jest Outlader. Jeśli nie dotykaliście serialu, gdzieś coś kiedyś Wam pewnie do ucha/oka o nim wpadło. Dla reszty, proszę bardzo. Claire Beauchamp-Randall, pielęgniarka wojskowa podczas drugiej wojny światowej, po wojnie trafia ze swoim mężem do Szkocji na drugim miesiącu miodowym. Zupełnie przez przypadek (i ciekawość) przenosi się ona w czasie do Szkocji z czasów powstania Jakobickiego i zostaje zmuszona do poślubienia młodego szkockiego wojownika/teoretycznie-rzecz-biorąc-przestępcy, Jaimego Frasera. Jednocześnie układa sobie życie w przeszłości i stara się wrócić do Franka Randalla, acz i ona, i Jaime mają tendencję do przyciągania wszelkiej maści tarapatów. Sytuacji nie polepsza pewien sadystyczny angielski kapitan.

Jedna z ciekawszych scen gier plenerowych w serialach. Człowiek zaczyna się szybko zastanawiać, kto tę wojnę wygra.

Jedna z ciekawszych scen gier plenerowych w serialach. Człowiek zaczyna się szybko zastanawiać, kto tę wojnę wygra.

Więc tak, jeśli chcecie serialu, w którym można się zakochać, cudownej historii miłosnej albo ciekawego spojrzenia na historię, Outlander jest dla Was. Jeśli po prostu lubicie szkockość, też włączajcie. Jeśli zaś od telewizji chcecie tylko i wyłącznie dobrej dawki akcji i golizny… no, tu też seria nie zawodzi. Polecam i Wiedźma też poleca! :)

7 myśli w temacie “S jak seksowni serialowi Szkoci

  1. Świeczek pisze:

    Usłyszawszy o „Outlander”, zabrałam się do czytaniai oglądania z zapałem. Podobnie jak autorka, uwielbiam romanse historyczne. Niezwykle odprężająca rozrywka.

    Niestety, książka zmęczyła mnie w połowie pierwszego tomu. Doczytałam drugi do końca, bo tak strasznie chciałam wiedzieć, cyz i jak Claire właściwie wróci. Ale lektura ta była drogą przez mękę.

    Do serialu miałam zupełnie osobny zapał. Piękne widoki, piękna Szkocja, piękne kostiumy – wszystko cudownie. W takich warunkach można oglądać. I na początku naprawdę było świetnie. Kilka pierwszych odcinków pochłonęłam, urzekło mnie subtelne napięcie między głównymi bohaterami.

    A potem wszystko się rozlazło. Dosłownie. Monolog kapitana Randalla na pół odcinka? Musiałam przewijać. To już nie była „niespieszna akcja”, to było kompletne nic. Szczytem (nomen omen) był dla mnie odcinek ślubny, czyli taka trochę ładniejsza pornografia, akcji nie posuwająca niemal wcale.

    Pewnie jeszcze zajrzę do drugiej części sezonu, z nadzieją, że coś się zacznie dziać (wątek Geillis). Ale ogólnie – flaki z olejem. A taka szkoda.

    P.S. Po długości komentarza dochodze do wniosku, że mam materiał na wpis :D

    Polubione przez 1 osoba

    • Aninreh pisze:

      Ja się z książką poddałam po pierwszym rozdziale i poprosiłam autorkę wpisu o streszczenie ^-^” Gabaldon do mnie nie przemawia, ale sam serial bardzo mi się podoba – krajobrazy, obrazki, ci Szkoci w końcu nie tacy czyści i pachnący.

      Chociaż odcinek z monologami kapitana miejscami przewijałam, miałam też wyrzuty sumienia, ponieważ, obiektywnie, to była całkiem interesująca scena – jakbym oglądała mecz szachowy. I Randall i Claire co chwilę zmieniali taktykę, jak podejść drugą postać, ona z całych sił starała się wyplątać i było widać, jak szybko musi kombinować oraz jak szybko ucieka jej grunt spod nóg.

      Do weselnego odcinka nie mam zastrzeżeń – niczego innego się nie spodziewałam, w końcu to jest romans, większość tego typu pozycji wymaga podobnych momentów w fabule. Ich brak byłby… irytujący.

      Przekazałam też komentarz autorce, jak wróci z wojaży, zajrzy zapewne i będzie miała więcej ciekawych rzeczy do powiedzenia (niż ja, co nie znam książki)! ^-^

      Polubienie

      • Świeczek pisze:

        Rozumiem założenie i ideę – ale dla mnie to już było za długie. Toż to rozrywka, COŚ musi się dziać :D Ale dla widoczków i muzyki pewnie będę kontynuować, wiadomo.

        Polubienie

        • Teya pisze:

          Odniosę się, bo chyba wypada.

          Po pierwsze, Outlander ma swoje tempo, bardzo charakterystyczne zresztą. Mi osobiście ono się strasznie podoba. Cała obyczajówka pomieszana z humorem i dzikimi, często fantastycznymi przygodami. Diana Gabaldon mówi często, że nie pisała książki o tym, jak się zakochać, ale jak przez 20 lat ciągle chcieć ze sobą być. O ile nie lubię literatury obyczajowej, w Outlanderze postaci są na tyle ciekawe, a dziwactwa na tyle dziwne, że mnie to wciągnęło całkowicie. Acz rozumiem, że nie wszystkim to podejdzie. Wiedźma na przykład też miała problem olbrzymi, choć dla lorda Greya próbowała niejednokrotnie przebrnąć.

          Po drugie, tempo w serialu – jest powolne. Jest ospałe, ale mi też ładnie do książki nawiązuje. Monolog, który opisujesz, świetnie podsumował jedną z cięższych do ugryzienia postaci.

          Po trzecie – odcinek ślubny. Cóż. Ja lubię sceny erotyczne w serialach. Dopóki bohaterowie nie są przesadnie idealni (mam fiksację na sztuczne cycki), to takie sceny oglądać lubię. Ten był jednym z najlepszych. Przede wszystkim, on opowiada nam właściwie wszystko o związku Claire i Jaimiego. No i Jaime wygląda naprawdę dobrze nagi i nie wstydzę się przyznawać, że to mi ciepło w odpowiednich miejscach robi. Nie zapominajmy też, że olbrzymią, ważną częścią literatury romansowej, w tym Outlandera, jest seks.

          Poza tym, jeśli czytałaś książki, to wiesz, że tych momentów sielankowego szczęścia to oni za dużo nie mają. Więc może już dużo takich ślicznych odcinków nie być ;_;

          Cieszę się, że moje wypociny wzbudziły takie przemyślenia ;)

          Polubione przez 1 osoba

          • Świeczek pisze:

            Pewnie się powtórzę, ale co tam – dyskusji seksownych Szkotach nigdy za wiele. Leniwe tempo jak najbardziej – pierwsze odcinki zachwycały i byłam nastawiona bardzo pozytywnie do tego serialu. Ale w pewnym momencie, w moim odczuciu, rozlazło się to w szwach.

            To samo z romansem. Perfekcyjnie rozegrane unsolved sexual tension zostało zastąpione czymś na granicy pornografii (ładne zdjęcia, rzeczywiście, nie umniejszają faktu dosadności ujęc, których zwyczajnie nie chcę oglądać).

            Ale i tak sprawdzę, co się będzie działo dalej – może akcja znów ruszy ;)

            Polubienie

  2. Ewelina pisze:

    A ja podpiszę się obiema rękami pod wypowiedzią autorki. Od wielu lat jestem wierną czytelniczką całej serii DG i jak już nie mam co czytać to często wracam do Obcej i następnych cześci, wczytuję się w szczegóły i ciągle coś na nowo odkrywam. Owszem, są części , które mnie w mniejszym lub większym stopniu denerwowały, np niektóre fragmenty ” Ognistego krzyża” ….Z niecierpliwością czekałam na serial i po przeczytaniu tyle razy całej serii stwierdzam , że aktorzy dobrani są wręcz idealnie. Miałam co prawda uwagi do Claire ( no przecież jej włosy – w mojej wyobraźni i z opisów mocno kręcone, powinna mieć też większy tyłek, kocie oczy???)Ale jednak się przekonałam. Myślę że w znacznym stopniu spowodowało to że widać że Sam i Caitriona lubią ze sobą grać i przelewają to na ekran, są bardzo realistyczni w swojej grze. A odcinek wesela… no cóż bałam się że zrobią z niego tanią pornografię, natomiast moim zdaniem jest świetny, tak mocno erotyczny, subtelny, właśnie taki jak opisany na kartach książki. W serialu jestem zakochana i czekam na więcej…. Pozdrawiam

    Polubienie

Skomentuj