Shipping, wstyd i Gwiezdne wojny – przypadek #stormpilot i tysięcy innych shipów

Na blogu zwierza popkulturalnego pojawiła się pod koniec maja notka dotycząca mniej lub bardziej shippowania (zaraz wyjaśnię) Poego i Finna (FinnPoe lub #stormpilot) z Gwiezdnych Wojen: Przebudzenia mocy (2015).

shipping - 1

Do pewnego stopnia był to wpis interwencyjny, który ocieka wręcz irytacją na to, że wciąż i wciąż odmawia się w wysokobudżetowym kinie miejsca romansom homoerotycznym – dokładnie tych, których złaknione są oglądające podobne produkcje fanki. Zwierz pisze dużo i szeroko o tym, jak to Przebudzenie mocy replikuje romansowe schematy prowadząc w taki sposób Poego z Finnem, o niezaprzeczalnej chemii pomiędzy aktorami, jak i o tym, że gdyby któryś z panów był dziewczynką, natychmiast mielibyśmy wątek romansowy. Krótko mówiąc: Zwierz w wielu paragrafach opisuje queerbaiting – obiecywanie osobom LGBTQiA wątku nieheteronormatywnego, ale jego niespełnianie, bądź fujobaiting (termin zapożyczony z badań mangowych) – czyli obiecywanie lubiącym wątki homoerotyczne fankom, że taki wątek dostaną. Jednocześnie podkreśla, że chce wierzyć twórcom, że wcale nie zwodzą jej na manowce, gdy korzystają z takich a nie innych rozwiązań fabularnych. I dalej pisze o tym, że przecież te klisze w filmie występują i je widać, nie trzeba nawet się doszukiwać dowodów na istnienie wyraźnego podłoża pod pierwszy gwiezdnowojenno-filmowy wątek LGBT. W całym tym poście martwi mnie jednak co innego – wywołanie silnego nawet poczucia wstydu u fanek, które shippują.

I o fanowskim wstydzie czy wywoływaniu wstydu ta notka będzie. A przynajmniej się postaram, bo dzisiaj bardzo odpływam w dygresje.

Fanowskie statki bez portów

Shipping to, jak twierdzi Fanlore (wikia tworzona przez fanów oraz badaczy fan studies), jest aktem wsparcia lub lobbowania za pojawieniem się w tekście kanonicznym określonej, romantycznej pary – może on być shipem (zwanym po polsku żartobliwie „statkiem”) het, czyli heteroseksualnym, slashowym, czyli męsko-męskim, femslashowym (damsko/damskim) lub poly, czyli poliamorycznym. Sam termin pojawił się w okolicach 1993 roku w fandomie Z Archiwum X, na początku brzmiał on „relationshipper”, a w późniejszym czasie został skrócony do dzisiaj obowiązującej formy. Przykładów takich wymarzonych par pojawiających się w tekstach kanonicznych znajdziemy wiele, największą jednak uwagę przyciągają zazwyczaj te, które przekraczają granice heteronormatywności (wiecie, następuje efekt wow), jak na przykład przywoływany przez Zwierza Stormpilot czy swego czasu królujący w internecie Sterek z Teen Wolf. A jeśli jeszcze wkraczają w serie o długiej historii, z fanowska reprezentacją z kilku pokoleń, jak właśnie Gwiezdne Wojny lub Star Trek, to wewnętrzne spory są murowane – i niekoniecznie opierają się one o kwestię tego, który ship jest lepszy, bardziej sensowny i powinien być właśnie tym jedynym, prawdziwym. Kwestią jest raczej oburzenie wywoływane takim kłusowaniem w uświęconych przecież tekstach i dopisywanie im wątków, które przecież nie mogą wcale się wydarzyć. Pamiętacie może, co się działo, gdy w fabułę Star Trek: W nieznane (2016) wpisano subtelny wątek queerowy (na dodatek i tak w postprodukcji ocenzurowany [1]), dopisując męża Hikaru Sulu? Część była zachwycona [2] – w końcu, po tylu latach fani się doczekali i równościowa przyszłość wreszcie jest równościowa (wrócę do tego tematu jeszcze kiedy indziej) – a część była wściekła, ponieważ zbezczeszczono ich ukochaną serię [3].

Shipping, zwłaszcza w wydaniu slashowym, jest queerową praktyką odczytywania tekstów – odszukiwania ukrytych powiązań, dekodowania najmniejszych sygnałów, znaków oraz gestów tak, aby potwierdzić, że oto mamy do czynienia z parą albo z osobami, które w innych okolicznościach niż przedstawione czy też polityczne parą by były. Jest to również czytanie charakteryzujące kobiece zaangażowanie w fandom, tak różne od męskiego. I wcale nie jest nowe ani jedynie modne, zapoczątkowane zostało bowiem – a przynajmniej tak najczęściej się uważa – w latach 60. przez fanki Star Treka.

Kontekst kulturowo-społeczny FinnPoego

Stormpilot pojawia się nie tylko na fali oczekiwań przygotowanych przez Star Treka, ale również dlatego, że J. J. Abrams oświadczył w jednym z wywiadów, że wprowadzi do nowych Gwiezdnych Wojen bohaterów homoseksualnych [też 3], wciąż jednak nie wiadomo, w jaki sposób z tej obietnicy zamierza się wywiązać – producenci i szefowie Disneya na razie zaprzeczają, jakby w ósmym epizodzie franczyzy podobny wątek miał się pojawić. W tym momencie jednak ship FinnPoe jest uwikłany nie tylko w konteksty fandomowe, ale również polityczne – to w końcu w Stanach Zjednoczonych trwają dyskusje, a nawet walki o większą reprezentację, która, moi mili, wcale nie jest przejawem politycznej poprawności, a najzwyklejszej konieczności – zajrzyjcie sobie w dane dotyczące demografii USA, one wcale nie są zamieszkane w większości przez osoby określające siebie jako białe. A z drugiej strony państwo w końcu zezwoliło na małżeństwa parom jednopłciowym, to również zmienia obraz społeczeństwa kraju, dla którego w pierwszej kolejności przygotowywane są te produkcje (choć nie miejmy tu złudzeń, producenci dokładnie kalkulują zyski z innych, mniej otwartych krajów i dokonują odpowiednich cięć).

Ale, wracając do tematu. Mam okropne skłonności do dygresji ostatnio.

Wstyd, wstyd, wstyd!

Fandom skrzętnie chował za czwartą ścianą, abstrakcyjnym konstruktem szczelnie oddzielającym fanów od producentów i reszty świata (z wiszącym na nim transparentem z pierwszą zasadą fandomu: „Nikomu nie mów o fandomie!”) swoje praktyki. Dzisiaj jednak tej granicy już albo dawno nie ma, albo została przesunieta do granic możliwości, powodując to, że wiedzą o nim tak sami zainteresowani twórcy oraz producenci, jak i media. O shippingu również się pisze, a w kontekście Stormpilot nawet sporo. Z takim wyciąganiem przez mainstreamową prasę praktyk do niedawna chowanych w szufladach albo w bezpiecznych przestrzeniach LiveJournala czy AO3 jest jednak jeden problem – brak kontekstu dla osób, które z shippingiem spotykają się po raz pierwszy i nie rozumieją specyfiki całej tej praktyki, mechanizmu systemowego wręcz queerbaitingu w niektórych produkcjach (Supernatural, Sherlock), a także ukrywanych wciąż pragnień obcowania z określonego typu romansami w kulturze mainstreamowej. A to wywołuje burze, pojawiają się jeżące włosy na głowie komentarze, kłótnie i znane nam od dawna oskarżenia o „wyuzdanie”, „wstrętność”, „obrzydlistwo” i tak dalej (pisałam o tym niedawno w odniesieniu do yaoi). W tym kontekście pojawia się wpis Zwierza i dlatego nazwałam go na początku interwencyjnym.

Problemem jest jednak to, że Zwierz często stwierdza, że te romansowe klisze są jasne i niczego nie trzeba już szukać ani odgrzebywać. Nasuwają się więc dwa pytania: czy dopiero w Przebudzeniu mocy pojawiają się (nie)świadomie wpisane w scenariusz zabiegi romansu charakterystycznego dla kina akcji, a wcześniej ich nie było, więc z shipperami jest coś nie w porządku, czy może w ogóle nigdy ich nie było i teraz Zwierz również shippuje, ale racjonalizuje to, co widzi, doszukując się owych klisz? Niezależnie od tego, na które z tych pytań odpowiemy twierdząco, shipowanie jako takie jawi się jako zjawisko z marginesu, trochę niesforne, szalone, nienormatywne, a nawet – niepożądane. Być może również jako coś, czego nie powinno się jednak z tej szuflady wyciągać (skoro jest z nim coś nie tak lub trzeba je chować za racjonalizacją).

Hollywoodzki trening

Hollywood przyzwyczaiło nas zresztą do tego, że trzeba wątpić w to, co się widzi albo odnajduje na ekranie, ponieważ można trafić do kategorii „szalonych fanek” (o czym Zwierz też pisze). Rzeczywiście jesteśmy przetrenowani przez amerykańskich producentów seriali głównonurtowych i filmów – dlatego tak wielkim zaskoczeniem dla zachodnich fanek okazało się Yuri on ice, gdzie większość nie chciała wierzyć, że to nie jest najzwyklejszy fujobaiting. W pewnym momencie zostajemy zamknięci w takim permanentnym kole niepewności – pomiędzy desperackim nieraz pragnieniem, aby to, co widzimy, było rzeczywistą częścią fabuły, a jednocześnie świadomością wielu poprzednich zawodów. Wręcz pokłóciłam się z bardzo dobrą swoją koleżanką na ten temat – ja, przerażona, że to, co widzę na ekranie Yuri on ice nie może być prawdą, że zaraz wszystko nam zepsują, bo przecież producenci tak robią, wodząc yaoistki, slasherki i osoby LGBTQiA za nos, a potem nie dając im nic w zamian, ona – pełna pewności, że przecież to tam jest i będzie, a ja przesadzam. Jak się okazało, ona miała rację, ja panikowałam, ale w tym wypadku właśnie źródło owej niepewności jest kluczowe: trening, któremu zostaliśmy poddani (ja również) sprawia, że nie chcemy uwierzyć twórcom, że stosowane przez nich elementy romansu są tam specjalnie i rzeczywiście ten romans dostaniemy do obejrzenia.

shipping - 7

Ale co do tego wszystkiego ma wstyd? Przede wszystkim wstyd jako emocja jest mechanizmem regulującym nasze zachowanie, jej pojawienie się informuje nas o tym, gdy przekroczony został jakiś ważny aspekt funkcjonowania społeczeństwa – norma, reguła moralna, ale nie prawna. To, co powinno go wywoływać lub nie, jest przekazywane kolejnym pokoleniom w procesie socjalizacji, acz nie jest to zawsze ten sam zestaw regulacji społecznych, gdyż są one zmienne w czasie.

Przestrzeń już nie taka bezpieczna

Fanki, także osoby czytające slash i yaoi, często odczuwają wynikający z tego wstyd – pojawia się to w kuluarowych rozmowach i tych, które mam okazję przeprowadzać z wami w czasie prelekcji, a także po nich. Mówienie o seksualności kobiet w ogóle jest objęte tabuizacją albo zepchnięciem na margines dyskursu, a już zachowania fanek, które poprzez shipowanie, slashowanie czy, ogólnie, queerowe czytanie tekstów próbują odnaleźć historie, które chcą czytać i oglądać, zbywane jest jako marginalne, zaburzone, fanatyczne – ponieważ wyciągają na światło dzienne to, czego nie ma. Dlatego te praktyki w granicach fandomu, a dokładniej w przestrzeni z niego nawet nieznacznie wydzielonej, są bezpieczne: tam bowiem fandom nie ocenia, wręcz wspiera i pomaga rozwijać własne opowieści, własne uzupełnienia tekstów, teorie, poszukiwania. Ewentualnie wda się z nami w wojnę, że inny ship jest lepszy, ale wciąż pozostając w przestrzeni, której uczestniczki znają obowiązujące zasady oraz nomenklaturę.

Ponieważ jednak slash dopiero od kilku lat nie jest tajemnicą, jego reguły nie do końca są znane osobom spoza fandomu. Dlatego też wobec takiej praktyki pojawia się backlash, zwłaszcza ze strony konserwatywnych osób uważających się za fanów, ale niekoniecznie uczestniczących w fandomie. Ich reakcje wywołują wstyd – są sygnałem kierowanym do naszego wewnętrznego nadzorcy, że naszym, sprawiającym nam przecież przyjemność zachowaniem łamiemy moralne normy, jesteśmy złe i źli, powinniśmy się schować.

Podsumowując…

Już zmierzając ku końcowi, gdyż zdecydowanie mnie poniosło: zmiana przekonań tego wewnętrznego nadzorcy jest niezwykle trudna, nie tylko dlatego, że są one silnie zinternalizowane, ale również przez otaczające nas osoby. Mnie wyzbycie się poczucia zażenowania i wstydu z powodu czytania yaoi oraz slashu zajęło wiele lat – pomogło uzbrojenie się w wiedzę, terminy, badania, ponieważ na porządku dziennym nie-fandomowe osoby pytają: dlaczego, po co, ale to chyba nie jest normalne etc. I z tego doświadczenia wypływa dość istotna kwestia – widzę, co może wywołać owo poczucie zawstydzenia, skrępowania tym, co czytam, czy co robię (shipping), wiem też, jak je opanować w sobie, jak spróbować innym pomóc rozwiązać wewnętrzny konflikt wynikający właśnie z poczucia wstydu.

Przypisy


Wielkie podziękowania dla Matki przełożonej za korektę!

PS Tak, w akapicie ze statystyką mieszkańców USA jest nieścisłość (duża i szeroka), wiem, poprawię się następnym razem. Obiecuję.

10 myśli w temacie “Shipping, wstyd i Gwiezdne wojny – przypadek #stormpilot i tysięcy innych shipów

  1. Nefariel pisze:

    „trening, któremu zostaliśmy poddani (ja również) sprawia, że nie chcemy uwierzyć twórcom, że stosowane przez nich elementy romansu są tam specjalnie i rzeczywiście ten romans dostaniemy do obejrzenia”
    O to ja tak miałam z jednym ruskim filmem wojennym, byłam pewna że jestem nienormalna i się doszukuję, dopóki nie weszłam na filmweb i nie przeczytałam zmasowanego bólu dupy, że urr urr pedały.

    Niezły, potrzebny tekst.

    Polubione przez 1 osoba

  2. Maru pisze:

    Coś w tym jest, zwłaszcza z tym poczuciem wstydu. Miałam ostatnio dość nieprzyjemną sytuację związaną z shipowaniem. Na grupę poświęconą grze Overwatch wrzuciłam post o shipach z tego uniwersum. To co się działo w komentarzach, przeszło wszelkie pojęcie.
    Wylano na mnie wiadro pomyj, zwyzywano a nawet grożono (!) śmiercią. A admini grupy jak gdyby nigdy nic skasowali mój post a potem wyrzucili z grupy, argumentując że sieję ferment i gównoburzę. Oczywiście z osobami, które mnie zaatakowały nic nie zrobiono.
    Tak więc, od tego czasu ze swoim „zboczeniem” (jak to ujął jeden z grupowiczów), nie wychodzę po za tumblr.

    Polubione przez 1 osoba

    • Aninreh pisze:

      Strasznie mi przykro, że cię to spotkało :( Niestety, tak reagują ludzie spoza bezpośredniego kółeczka slashująco-shippującego i, poza wywoływaniem w nas poczucia wstydu za bycie „zboczeńcami” etc., niestety również sięgają po groźby – a środowisko graczy w ogóle z tego słynie (gamersgate tego przykładem). A jeszcze nie daj borze, żebyś pokazała, że ci to shippowanie sprawia jakąkolwiek radość, to jest jeszcze gorzej :<

      Dziękuję, że podzieliłaś się swoim doświadczeniem.

      Polubione przez 1 osoba

      • Maru pisze:

        Na szczęście mała strata, bo ta grupa to i tak straszny rak :P
        Szczerze brakuje mi w polskim fandomie takiego miejsca, gdzie na luzie można pogadać o shipach czy ogólnie o twórczości fanowskiej. Przy okazji nie narażając się na te wszystkie rzeczy, o których napisałaś.
        No ale niestety, trzeba zostać w „anglojęzycznej” części fandomu.

        Polubione przez 1 osoba

  3. digitalkodama pisze:

    Bardzo Ci dziękuję za ten tekst! :) Wiesz doskonale, że go potrzebowałam. I widzę, że na Buniu rozpętał nie lada burzę w różnych grupach.
    Chciałabym tylko wzmocnić taki komunikat, że to nie jest tekst przeciwko Zwierzowi (absolutnie nie! wysyłam kucyponki przyjaźni!), ale stanowi opozycję i uzupełnienie jej wpisu. I chciałabym, żeby z tego się urodził jakiś model kulturalnej wewnątrz- i okołofandomowej dyskusji merytorycznej :)

    Polubienie

  4. ayyramia pisze:

    moje przygody z shippowaniem zaczęły sie na początku gimnazjum kiedy bardzo popularne były supernatural, sherlock i doctor who, ta wielka trójca fandomów. do tego bardzo lubiłam merlina i we wszystkich tych serialach (oprócz dw) na tumblrze aż roiło się od postów dot największych męsko męskich shipów.
    anazliy, gify, arty – wszystko to przedstawiło mnie do świata fandomu.
    oh jak bardzo sie załamałam gdy merlin się skończył a mimo miliona podtekstów nic sie nie wydarzyło, sherlock i john dalej są przyjaciółmi a twórcy i sherlocka i spn mają zabawę z tych „głupiutkich fanek”
    wtedy totalnie straciłam wiarę w popkulturę. nie było aż tyle popularnych seriali z postaciami lgbt+ a nawet jak były to te wątki nie były ciekawe, raczej zmarginalizowane. i tak delikatnie, pomalutku w szkole średniej odkryłam BL. przestałam sie przejmować parringami w live action: miałam miliony historii które rozgrywały sie podobnie ale miałam PEWNOŚĆ że dwójka bohaterów skończy razem. nie stresowałam się już tylko jedno wielkie „awww”
    ale dlatego też teraz totalnie nie wierzę w finn/poe, uważam że czekanie na niego jest naiwne i byłam również załamana yuri on ice bo „AŻ TAKI queerbaiting chcą mi wywinąć”? po drodzę torszkę zatraciłam umiejętnosć spokojnego shipowania; staram sie nie wczuwać sie w shipy lgbt bo „przecież i tak nie będą razem”. czasami seriale mnie zaskakują jak yuri on ice własnie czy legend of korra ale jest to bardzo BARDZO rzadkie.

    Polubione przez 1 osoba

    • Aninreh pisze:

      Dzięki za komentarz – moje przygody z shipowaniem są bardzo podobne, ja zaczynałam od książek wyraźnie LGBT+, a potem odkryłam oceany BL i w sumie już w tym bagienku zostałam ^^” Do shipów różnych zaglądam z ciekawości raczej, żeby sprawdzić, co tam w trawie piszczy.

      W kwestii Stormpilota – ja nie wierzę Disneyowi, po prostu. Ale nadzieję mam, taką bardzo utopijną, jednak pozbawioną przekonania. Seriale powoli się ośmielają, to może w końcu, kiedyś, jakoś, coś…? Na pewno ciekawie się ogląda, jak się cała sytuacja rozwinie :)

      Polubienie

    • Aninreh pisze:

      W jednym z artykułów dotyczących czytania yaoi przez kobiety pojawia się takie zdania (parafrazuję): Skoro mężczyźni oglądają lesbijskie porno, to czemu kobiety nie miałyby oglądać porno gejowskiego?

      Z tym, że to porno jest raczej „lesbijskie” niż lesbijskie :)

      Polubienie

Skomentuj