Jednym z podstawowych zagadnień, które poruszam w czasie prelekcji o shōjo (w jakiekolwiek jej dotychczasowej odmianie) jest kwestia tego, jak rozumiemy pojęcie „shōjo”. Czy tak, jak funkcjonował ten termin od samego początku, czyli jako grupę odbiorczą specjalnie profilowanych pod tym kątem magazynów mangowych? Czy może jako specyficzną stylistykę, budowę fabuł, osobny gatunek? Z jednej strony są to rozważania może niekoniecznie najważniejsze pod słońcem w kwestii mangi, ale rzucają ciekawe światło na to, jak rozumiemy niektóre terminy, a także – jak zaczynają żyć swoim, fandomowym życiem, nieraz odrywając się zupełnie od oryginalnych znaczeń. Stanowią również dobry pierwszy krok na rozmowę o tym, że „shōjo” zaczyna się opisywać jako kulturę albo wręcz światowy, kulturowy fenomen.

Strażnik domu Momochi Ayi Shouoto (Waneko)
Rynek posortowany
W najprostszym rozumieniu „shōjo” to kategoria wiekowa magazynów mangowych, powieści typu light novel i wszelkich ich późniejszych adaptacji na inne media. Nic więcej, nic mniej, jak tylko właśnie określenie grupy odbiorców, w tym wypadku młodych dziewcząt między 7 a 18 rokiem życia. Komiksy kierowane do starszych czytelniczek określamy już mianem josei. Rozmawiając o magazynowych targetach, warto pamiętać, że wykreślone przez nie granice nie są ostre. Między innymi dlatego, że w dniu osiemnastych urodzin nie dzieje się z nami nic magicznego, nasze gusta nie zmieniają się nagle i nieodwracalnie, a my samy wcale nie stajemy się dojrzalsi niż byliśmy dzień wcześniej. A z mniej abstrakcyjnej perspektywy: chociaż większość magazynów ma swoją określoną wiekowo grupę docelową, istnieją również takie, które nie ograniczają się tylko do jednej, na przykład grupą odbiorczą dla popularnego „Cookie”, w którym ukazywała się choćby Nana Ai Yazawy (od 2000, aktualnie zawieszona), jest shōjo i josei. I nagle nie jest już tak prosto.

Nana Ai Yazawy (niewydana w Polsce)
Wracając do shōjo: magazyny obejmujące tak szeroką grupę czytelników musiały się jeszcze wewnętrznie zróżnicować. Poza charakterystycznym dla każdego motywem przewodnim, który spaja wszystkie drukowane w nim mangi, mamy do czynienia jeszcze ze zróżnicowaniem na wiek. Trudno bowiem, aby przy tak dużej różnicy wiekowej zakładanym czytelniczkom podobało się to samo. Dla „Margaret” taką grupą są dziewczęta między 11 a 15 rokiem życia, a dla również popularnego „Ribbon” czytelniczki w wieku między 9 a 13. Moim ulubionym przykładem takiego zróżnicowania jest Tokyo Mew Mew Reiko Yoshidy i Mii Ikumi (2000), które spodoba się jedenasto-dwunastolatkom, ale już tym kończącym liceum znacząco mniej, jeśli w ogóle. Dlaczego? Ponieważ teść tej mangi nie koresponduje z ich własnymi doświadczeniami, potrzebami i problemami dnia codziennego. Logiczne, prawda? Na tej samej zasadzie siedmiolatki nie będą czytać Ayashi no ceres Yuu Watase (1996), gdzie pod płaszczykiem słodkiej historyjki znajdziemy zgniliznę i wszelkiej maści przemoc, albo Kiss in the Blue Kaho Miyasaki (1997), gdzie trauma, gwałt i ponownie przemoc są główną osią fabularną, a Romeo rycerzem na białym koniu z pewnością nie jest. Sama tematyka poruszana w tych mangach zasługuje zresztą na osobną notkę, więc na razie tak to jedynie zostawmy.

Tokyo Mew Mew Reiko Yoshida i Mia Ikumi (JPF)
Najważniejszą konsekwencją traktowania „shōjo” tylko jako targetu jest jednak to, że naszej uwadze mogą umknąć tytuły dużo cięższe tematycznie, jak choćby te już przeze mnie wspomniane, umniejszone poprzez przyklejoną im łatkę. Może bowiem zadziałać mechanizm „nie czytam i nie sprawdzę o czy jest ta manga, bo to shōjo”. Z tego, co czytam i słyszę w naszym kraju shōjo uznawane jest za coś gorszego, szczególnie wśród większości komiksiarzy, którzy wyjściowo za mangą nie przepadają (chyba, że tą od Hanami), ale też pośród samych mangoczytaczy nie ma zbyt wielkiego powodzenia, bo jest „babskie” (cudzysłów nieprzypadkowy). Ale, żebyście mnie źle nie zrozumieli, „shōjo” to jest target czasopism mangowych i o czymkolwiek będziemy dalej rozmawiać czy dywagować, nic tego nie zmieni.
Na marginesie jeszcze tylko dodam, że badania czytelnictwa mangowego wskazują, że dla „shōjo” coraz większą grupą odbiorczą są… biznesmeni. Wniosek z tego płynie jeden: target, targetem, a czytamy i tak to, na co aktualnie mamy ochotę, czy też: co jest właśnie nam potrzebne. Nie znam badań potwierdzających taką tezę w kwestii czytelnictwa, wiem jednak, że istnieją w psychologii muzyki, sugerują one, że do słuchania wybieramy najczęściej utwory korespondujące z naszym aktualnym nastrojem, a nie, na przykład, aby go pogorszyć albo polepszyć.

Angel Sanctuary Kaori Yuki (JPF). Strona z artbooka, niewydanego w Polsce
Przecież widać, że shōjo!
Tu przechodzimy do kolejnej kwestii: kiedy chwytamy za mangę dość łatwo przychodzi nam jej zaklasyfikowanie do danej grupy, w interesującym nas przypadku shōjo/nie-shōjo. Kiedy jednak zadaję pytanie skąd taki wniosek, odpowiedzieć jest już trudniej. Najczęściej jako ten element dystynktywny wskazywana jest kreska, ozdobniki tła czy szczegóły rysunku. W ten sposób Bishōjo senshi Sailor Moon Naoko Takeuchi (1991-1997), Tenshi kinryōku (Angel Sanctuary) Kaori Yuki (1994-2000) czy Paradise Kiss Ai Yazawy (1999-2003) od razu identyfikowane są jako mangi dla dziewcząt, ponieważ na takie wyglądają. W tym momencie wszystko wydaje się jasne, shōjo ma swoje charakterystyczne cechy stylistyczne, po których rozpoznajemy przedstawicieli tej grupy komiksowej na pierwszy rzut oka. Kreska jest bardziej miękka, bohaterowie i bohaterki ładniejsze, a przede wszystkim słodkie (kawaii), w tle zaś pojawiają się niezapomniane kwiatki, gwiazdki, piórka, rozbłyski i wszystkie inne, podobne ozdobniki. Dochodzą też cechy fabularne: emocje bohaterów, koncentracja na relacjach międzyludzkich czy problemy sercowe. A od josei odróżniają się wiekiem swoich głównych bohaterek i bohaterów, co ponownie sprowadza nas do przypadku pogranicznej Nany.
Kiedy jednak pokazuję kadry z Karneval Touyi Mikanagi (od 2007), pojawia się kłopot, ponieważ ta manga pod względem rysunku przypomina poprzednie, treścią, przynajmniej na początku, shōnen, ale ukazuje się w magazynie josei.

Karneval Touya Mikanagi (Waneko)
Kolejny tytuł, nie jedyny zapewne, który podważa definiowanie „shōjo” jako coś więcej niż tylko target, aczkolwiek zaznacza nam, że coś jest w kwestii wyglądu i fabularnej na rzeczy. Zresztą, przykładów przeciw można by mnożyć, odwołując się nawet do klasyki tego gatunku, na przykład po dwa wydane u nas tytuły Moto Hagio: Było ich jedenaścioro (1975) oraz Srebrny Trójkąt (1980-1982), których na bazie tylko wizualnych czy fabularnych przesłanek raczej nie nazwalibyśmy shōjo. Taki sam problem może przysporzyć Tenkū no Escaflowne (The Vision of Escaflowne) Aki Katsu i Shoji Kawamoriego (1994-1998), rysowane w miarę delikatną kreską, z wyraźnie zarysowanym wątkiem romansowym oraz ze znaczącą ilością ozdobników tła, choć jest to shōnen. Podobnie problematyczna jest również moja ukochana Basara Yumi Tamury (1990-1998)*, która jest mangą shōjo, ale o fabule bardziej pasującej do shōnen.
Czyli czym jest w końcu shōjo?
Odpowiedź brzmi: przede wszystkim targetem, ale także pewnym wskaźnikiem stylowym i treściowym, ponieważ pomimo wszystko identyfikujemy jakieś elementy dystynktywne tego typu komiksów. Możemy również zauważyć, że styl mangaczek tworzących dla dziewcząt zaczyna również przesiąkać do innych tytułów. Być może dlatego, że większość twórców w swoim życiu tworzy więcej niż tylko dla jednego czasopisma, a zatem i grupy wiekowej, albo jesteśmy świadkami kolejnej, estetycznej zmiany? Na to pytanie akurat czas pokaże odpowiedź.

Służąca Przewodnicząca Hiro Fujiwara (JPF)
Rozmawiając o „shōjo” trzeba pamiętać, że nie jest ona niezmienna w czasie – na szczęście. A to sprawia, że zestawienie ze sobą Srebrnego Trójkąta i choćby Gwiazdy spadającej za dnia Miki Yamamori (2011-2014) nie do końca jest dobrym pomysłem, ponieważ to są mangi, które powstawały w zupełnie innym czasie, a zatem i w innym kontekście nie tylko historyczno-społecznym, ale również czysto artystycznym, że tak to ujmę: w latach 80. i w drugiej dekadzie XXI** wieku mangi shōjo wyglądały inaczej, stawiano im inne oczekiwania, a przede wszystkim ich autorki miały inne ambicje. Dlatego w tym tekście przy wszystkich tytułach pojawiały się daty wydań, ponieważ one nie są bez znaczenia.
Poza faktem, że to, co wrzucamy do worka z napisem „shōjo” zmienia się w czasie, to zmienia się również geograficznie, ale do tej kwestii wrócę kiedy indziej, bo sama w sobie też jest fascynująca.
* Jeśli nie znacie Basary to poczujcie się zachęceni/zmuszeni do jej poznania.
** 2010-2019 to druga dekada XXI wieku, prawda?
W sumie wszystkie te mangowe terminy – shojo, shonen, josei i seinen – nastręczają podobnych problemów z definiowaniem, z rozumieniem. Z jednej strony łatwo wygooglać, że jest to określenie grupy docelowej, z drugiej trudno powstrzymać się od kojarzenia z tymi terminami określonych stylów i tematyki (sama tak robię, opisując mangi jako np. szojkowe). Zastanawia mnie, czy ta dwojakość rozumienia shojo pojawia się tylko w fandomie niejapońskim, czy w Japonii także?
PolubieniePolubienie
W Japonii shojo to już coś więcej niż tylko target i będę o tym pisać, jak w końcu well, usiądę i napiszę notkę pomiędzową. W skrócie: shojo stało się fenomenem i kulturą, również globalnie, przez wzgląd na to, jakie również nosi znaczenia oraz do czego jest wykorzystywane przez twórczynie i czytelniczki. Sam ten termin wykracza już poza mangowe ramy. I to jest mega fascynujące XD
PolubieniePolubienie
O, to o tym fenomenie shojo nie słyszałam (albo nie zwróciłam uwagi). Już nie mogę się wpisu doczekać :)
PolubieniePolubienie