Schemat nie taki zły, jak można by o nim sądzić? Kino queerowe i mainstream (wycinek, w końcu to notka, nie artykuł)

Ta notka powinna mieć wstęp: czytałam książkę i mam myśli, niekoniecznie składne, więc chce je poukładać. A że mam bloga, to równie dobrze mogę was tym podręczyć! I tak, tytuł wymyśliłam straszny, ale powstał nieco w akcie desperacji.

Odgrzebałam w stosie zaczętych lektur Oblicza kina queer Małgorzaty Radkiewicz – książkę przerwaną kiedyś tam, ponieważ inny temat miał priorytet (zdarza się), a potem znalazła się gdzieś na samym dole tego powoli rosnącego przy łóżku fortu. W przypadku tej książki musiałam się cofnąć do początku rozpoczętego rozdziału, żeby wiedzieć, o czym właściwie on jest. Czytając więc od początku rozdział o New Queer Cinema, narzekań autorki tego określenia na coraz większą schematyczność produkcji queerowych, przyszedł do mi głowy film, o którym wam już wspominałam – The Thing About Harry (2020).

To wszystko przez tę książkę

Słowem wyjaśnienia, czym jest NQC – do końca nikt nie wie, czy jest to nowy nurt filmowy czy jedynie nazwa fenomenu albo momentu, jaki dało się zauważyć w ogólniej pojmowanym świecie filmu w latach 90. To, czym jest, jak podaje Radkiewicz, nie zostało określone przed akademików na podstawie obserwacji pewnych tendencji twórczych, a wypracowana przez krytyków oraz recenzentów filmu, poza murami akademii. Samą nazwę, z kolei, do użytku wprowadziła B. Ruby Ritch, w prezentacji z 1991 roku w London’s Institute of Art, a później opublikowała ją w formie artykułu. Opisywała w nich zauważone przez siebie pewne tendencje z festiwali filmowych, które zbiegły się w czasie również z premierami dwóch obrazów: nasyconego erotyzmem oraz seksualnością Nagiego instynktu (1992) Paula Verhoevena i queerowego Edwarda II (1991) Dereka Jarmana. Pojawiły się widoczne sygnały, że estetyka queeru, kampu oraz drago zaczyna wchodzić do artystycznego mainstreamu, wnosić powiew świeżości do pełnego schematów kina popularnego.

Kadr z Edwarda II

Stało się tak, że na zapowiedziach lat 90. się w sumie skończyło, choć same NQC jako takie nie zniknęło. Za to kino głównonurtowe nawet zaczęło wątki nienormatywne włączać do swoich produkcji, spłaszczając je jednak do wygodnych i właściwych sobie fabularnych schematów, doskonale przecież opisywanych choćby na TV Tropes. Ponadto tematy queerowe powoli zaczęły ewoluować w stronę… komedii romantycznych. Analizując dokument o drag queens, Paris is Burning (1999), Radkiewicz omawia jeden z jego fragmentów, w którym wypowiadająca się królowa opowiada o swoim marzeniu: życiu bez problemów finansowych, bez głodu, o posiadaniu partnera/męża, domu oraz całkowicie zwyczajnej, stabilnej codzienności.

Kadr z Paris is Burning

I w tym miejscu, cały na biało wchodzi właśnie wspomniany przeze mnie na początku film The Thing About Harry. Całkowicie klasyczna w swoim schemacie komedia romantyczna, którą od innych realizacji tegoż schematu różni tylko płeć drugiej osoby z pary. Realizująca nic innego, jak właśnie to zupełnie codzienne pragnienie posiadania pracy, partnera oraz stworzenia stabilnej rodziny. Na dobrej drodze do realizacji tego schematu są również bohaterowie Shelter (2007) i Dni ostatnich (2003). Choć oba te filmy nie są komediami, a raczej obyczajowymi dramatami i powstały ponad dziesięć lat wcześniej, widać w nich wyraźnie tęsknotę za stabilnością, pewnością, poczuciem bezpieczeństwa. Realizują one marzenie osób LGBT+ o tym, aby zobaczyć siebie na dużym ekranie, w filmie, który w końcu będzie dla nich, o nich i nie skończy się bezsensowną, głupią śmiercią bohatera queerowego, zgodnie z logiką „Bury Your Gays”. Nie, to raczej nie są filmy, które włączono by do NQC – nie eksperymentują z formą, kampu jest w nich tyle, co kot napłakał, nie wspominając już o dragu, nie dokonują dekonstrukcji oraz rekonstrukcji kultury. Na pewno nie wpisuje się w nie historia o Harrym, właśnie przez fakt, że jest to całkowicie świadomie powtarzany schemat komedii romantycznych, uwzględniający punkty zwrotne oraz kryzysowe, jak i istnienie najlepszej przyjaciółki-powierniczki (wypełniająca rolę gay best friend, w tym wypadku będącej hetero).

Kadr z Shelter

Właściwie bliżej tym filmom do tego, o czym pisała w Argonautach Maggie Nelson (przeczytajcie tę książkę, serio), próbująca ubrać w słowa doświadczenia związane z tworzeniem queerowej rodziny – lesbijki, osoby niebinarnej, przysposobionego syna oraz syna, które autorka po długich staraniach sama urodziła. Tutaj również na pierwszym planie znajdziemy bohaterów dążących do założenia rodzin z wyboru/queerowych rodzin – takich, które może i w Stanach Zjednoczonych ad 2020 nie są czymś niespodziewanym czy nowym, ale poza Hollywood już owszem.

W Dniach ostatnich mamy do czynienia z rodziną z wyboru stworzoną przez protagonistów oraz przyjaciół, tak ważną dla jednego z nich, Aarona, byłego Mormona, wykluczonego ze wspólnoty, wzgardzonego przez własnych rodziców. Może nie wyrzuconego z domu, ale na pewno sukcesywnie wyłączonego ze wspólnego życia. Zakończenie, w którym całą grupą zasiadają do świątecznego posiłku, z właścicielką restauracji pełniącą właściwie rolę matki (wspierającej, tworzącej i podtrzymującej więzi między nimi) oraz trzymających się za ręce Aaronem i Christianem, pokazuje, że taka konstelacja jest możliwa.

W Shelter, z kolei, w finałowej scenie najmłodszy z bohaterów, Cody, zostaje porzucony przez jadącą za nowym chłopakiem matkę i pozostawiony, chociaż niechętnie, pod opieką swojego wujka, Zacha, oraz jego partnera, Shauna. Efekt jest jasny – związek zostaje domknięty, para się schodzi, na dodatek przez nieformalną na razie adopcję przyjmuje na wychowanie dziecko.

W przypadku The Thing About Harry mamy do czynienia z filmem w innej konwencji, jak i powstałego w zupełnie innym okresie czasu, choć w tym samym kraju. Zakończenie tej produkcji już tak nie dziwi, zresztą już w początkowych scenach filmu tytułowy bohater informuje i Sama, i nas o swoim marzeniu założenia rodziny. To, że w końcu mu się to udaje, na dodatek z ukochanym mężczyzną u boku, nie powinno nas dziwić.

Kadr z filmu The Thing About Harry

Kiedy te trzy filmy ogląda się w Polsce, kraju, w którym wszystkie inicjatywy ustawodawcze mające wprowadzić możliwość formalnego zawiązania związku partnerskiego – będącego w rzeczywistości rodziną – są odrzucane, trudno nie odebrać ich jako produkcje wręcz interwencyjne oraz niosące nadzieję. To, co „autor miał na myśli” w naszym odbiorze właściwie nie ma znaczenia – już prawie 70. lat temu umówiliśmy się, że intencja autorska to jedno, a odbiór to drugie i tak, mogą się od siebie skrajnie różnić. Tak to już jest: tekst wypuszczony w świat zaczyna żyć własnym życiem. Równie dobrze więc schematyczna komedia romantyczna o dwóch kochających się, ale czasem nie umiejących nawiązać porozumienia chłopakach, może być sygnałem do zmiany myślenia o rodzinie, o budowanych przez ludzi związkach. Przede wszystkim jednak posiada taką samą moc wzbudzania nadziei, że i w naszym tu-i-teraz być może też w końcu będzie lepiej. No właśnie – czy włączanie queerowości w schematyczne gatunki mainstreamowego kina (nawet tego telewizyjnego) to na pewno coś złego?

I z tym pytaniem was zostawiam.

PS Chciałam też przypomnieć, że niedługo rusza LGBT Film Festival, a filmy w jego ramach można obejrzeć w kilku miastach, w tym również w Gdańsku (18-25 września 2020). A po festiwalu część z nich trafi na http://outfilm.pl, więc można pandemicznie w nim uczestniczyć z poziomu własnej kanapy.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s