Książę? Dupek? Może tak, ale na pewno zakochany. „Yes, No, or Maybe?” Michi Ichiho i Lali Takemiyi

Przy ostatnim ogłoszeniu zapowiedzi Waneko mojemu marudzeniu nie było końca – widzicie jakiś czas temu nabyłam light novel BL-kową Yes, no, or Maybe? napisaną przez Michi ICHIHO i zilustrowaną przez Lalę TAKEMIYĘ wydaną przez Seven Seas Entertainment (to ci, co wydają też powieści Mo Xiang Tong Xu). Trochę poleżała na kupce wstydu, przeczytałam ją i co? Miesiąc później Waneko ogłasza, że ją wyda w naszym kraju jako Tak… Nie… Może…. No więc cieszę się niezmiernie, że w końcu dostaniemy LN z interesującego nas tutaj najbardziej gatunku, wydaną całą i, miejmy nadzieję, bez tak ogromnych błędów jak w przypadku naszej skróconej wersji Miłości na uwięzi od Saishy. Jednak ironia tej sytuacji mi nie umknęła. Kolejny dylemat ekonomiczno-moralny przede mną. Tymczasem – porozmawiajmy o Yes, No, or Maybe?, skoro ja czytałam, a wy się pewnie zastanawiacie czy zamawiać.

Kei Kunieda jest prezenterem popołudniowych wiadomości w jednej ze średnich stacji telewizyjnych. To ułożony, zawsze miły, wyrozumiały i uczynny mężczyzna, przez wiele współpracowniczek okrzyknięty księciem. Jakież byłoby ich zdziwienie, gdyby spotkały go po pracy – w dresach, rozlazłego i tak opryskliwego i niegrzecznego, że jego własna matka czasem zastanawia się, czemu jeszcze nie utopiła synka w kałuży. Dokładnie tak – Kei prowadzi podwójne życie: za dnia jest ideałem, a po godzinach gburem. Jego stacja postanawia zawalczyć o większą oglądalność i zmienić nieco dotychczasowy format głównych wiadomości. Nowy producent wykonawczy postanawia zatrudnić młodego, obiecującego twórcę tworzącego poklatkowe animacje, Ushio Tsuzukiego. W ramach kampanii promocyjnej Kei ma przeprowadzić z nim serię wywiadów, przybliżając widzom nie tylko samego artystę, ale również nieco jego sposób pracy oraz warsztat. Książę nie jest zachwycony, ale praca to praca, może sobie w duchu pokurwić do woli. Pech chce, że obiekt swojego wywiadu Kunieda spotyka jeszcze przed wywiadem – gdy, zamyślony, doprowadza do wypadku rowerowego, w wyniku którego Tsuzuki doznaje znacznego urazu ręki. Jedno prowadzi do drugiego i gbur-Kei w ramach rekompensaty zaczyna przychodzić do Ushio, aby pomóc mu skończyć zlecenie – film otwierający wiadomości w stacji telewizyjnej Keia. Jakkolwiek stawia to naszego księcia w dość trudnej sytuacji – musi uważać, aby Tsuzuki nie domyślił się, że gbur-Kei i ideał-Kei to jedna i ta sama osoba – to nasz bohater po raz pierwszy jest po prostu sobą w towarzystwie innego człowieka. Być może dlatego, nawet po tym, jak już nie miał w czym pomagać, Kunieda wracał do domu animatora, aby po prostu spędzić z nim czas. Bo przecież nie robił tego dlatego, że go lubił, prawda?

Zacznijmy od faktu: Yes, No, or Maybe? to powieść prosta jak budowa cepa i jeśli przypomnimy sobie, że light novels są propozycją dla osób nałogowo czytających mangę, a stroniących od powieści, to wiele, to nie powinno nas zbytnio dziwić. Co z tego wynika? Ano to, że praca Ichiho to przede wszystkim rozrywka skrojona pod bardzo określone gusta i przyzwyczajenia fabularne oraz narracyjne. To nie jest książka napisana tak, jak inne dostępne na rynku książki o męsko-męskich związkach i naprawdę, ale to naprawdę dobrze o tym pamiętać, sięgając po Tak… Nie… Może…, która pojawi się u nas w kwietniu.

Powiedzmy sobie szczerze – Kei jest takim bohaterem, którego nie chcielibyśmy znać. Opryskliwy, pyskaty, marudny i wyjątkowo tępy, jeśli chodzi o prawdziwe, a nie odgrywane relacje z innymi – taki właśnie jest prawdziwy Kunieda. Nie należy do atrakcyjnych kandydatów na partnera nawet do gry w pokera, a co dopiero do związku. Blisko w tym do bohaterów Shungiku Nakamury, ale na szczęście dla nas to jednak dużo inteligentniejsza fasolka: tak, potrafi strzelić ogromną gafę i zranić Tsuzukiego, ale raczej po czasie załapie, że jednak to on zrobił źle i powinien przeprosić. To, jak to zrobi to… no cóż, powiedzmy, że Kei się jeszcze radzenia sobie z prawdziwymi emocjami uczy. Ważne, że jakaś praca po jego stronie jednak się pojawia, a przynajmniej tak sugeruje druga zamieszczona w tym tomie historia o naszych bohaterach. Na szczęście dla Kuniedy, Tsuzuki ma sporo cierpliwości i, no cóż, miłości, skoro chce nie tyle znosić, co stworzyć związek z kimś tak problematycznym. Co ciekawe o motywacjach Ushio w zasadzie wiele się w tej powieści nie dowiemy – narracja w pełni prowadzona jest z punktu widzenia Keia, co daje nam miejsce w pierwszym rzędzie do jego wewnętrznych, pełnych złości monologów i komentarzy. Zaręczam, w pewnym momencie nadejdzie was ochota, aby jaśnie pana utopić w pierwszej lepszej kałuży.

A skoro jesteśmy przy marudzeniu – Molly Lee zrobiła kawał dobrej roboty, przekładając Yes, No, or Maybe? na język angielski. Ten cały strumień inwektyw, obrażania czy panicznych zwrotów w postępowaniu czyta się po prostu fantastycznie. Nie wiem, jak to wyglądało po japońsku, ale amerykański Kei jest doskonale irytujący, upierdliwy, a miejscami również rozkosznie ciapowaty (i w swoim marudzeniu oraz obrażaniu innych bardzo niejapoński). Pod względem samego czytania, tę light novel czyta się szybko i przyjemnie – naprawdę, doskonale mi towarzyszyła w momencie, gdy miałam dość wszystkiego, a perspektywa lektury czegokolwiek „służbowego” sprawiało, że chciało mi się płakać. Fakt, że na poziomie językowym dostałam lekką, samowchodzącą właściwie książkę, naprawdę pomogło.

Jest jeszcze jedna rzecz, o której chciałabym wspomnieć w kontekście tego, jak Yes, No, or Maybe? zostało napisane – słuchajcie, to opisana prozatorsko manga z większą ilością wewnętrznych monologów głównego bohatera. Czytając kolejne paragrafy, naprawdę można odnieść wrażenie, że ktoś opisuje nam kolejne kadry komiksu, co najbardziej rzuca się w oczy w scenach erotycznych. Na pewnym poziomie to wręcz fascynujące, jakby Ichiho nie myślała o swojej powieści jak o tekście literackim, a konstruowała ją tak, jakby pisała scenariusz do mangi. Przyznaję, zwłaszcza przy drugiej zamieszczonej w tomie historii o Keiu i Ushio trochę mnie ten fakt rozpraszał, ale tej powieści raczej wyszło to na dobre.

Czy Yes, No, or Maybe? to dobra książka? Szczerze mówiąc – nie bardzo. Nie oznacza to, że nie będziemy się na niej dobrze bawić – na pewno macie na koncie powieści zahaczające niebezpiecznie o grafomanię, które się wam podobały, ale żadną miarą dobre nie były. Na korzyść powieści Ichiho przemawia to, że pomimo gapowatości Keia, Tsuzuki nie ucieka się do wymuszenia kontaktu seksualnego, jak ma to miejsce wciąż w niejednej mandze BL, jest cierpliwy i zaskakująco akceptujący wobec dziwactw Kunieda. A sam główny bohater? Uczy się. Wolno, bo wolno, ale się uczy. Po tylu latach udawania kogoś innego, dokładnego obliczania, jaka reakcja będzie najlepsza dla jego wizerunku i oceny innych, ma przed sobą długą drogę.

Ja się jednak bawiłam dobrze, ale krytycyzm zostawiłam za drzwiami.

PS Zanim zabierzecie tę powieść do środka publicznego transportu, to sprawdźcie, jak daleko macie do ilustracji przedstawiających sceny erotyczne. Na wszelki wypadek.

PPS Ta powieść ma anime.

Skomentuj