Międzykulturowe spotkanie gdzieś na japońskiej prowincji. „Daleko od romansu” Amamiyi, recenzja mangi

Mangi boys’ love, w których jeden z bohaterów jest cudzoziemcem, często sprawiają, że powinnam udać się do dentysty – tak mocno zgrzytam zębami. To jeden z powodów, przez które nadal obchodzę szerokim łukiem Mother’s Spirit ENZO, chociaż jej Sayonara, Itoshii no My Friend zdobyło moje czytelnicze serduszko.  Obcy jako durny chłopek-roztropek nie jest motywem, który znoszę dobrze. Przypadki, w których obcokrajowcy przedstawiani są normalnie – z zachowaniem różnic wynikających z pochodzenia, ale bez ich nadmiernego wyolbrzymiania – się zdarzają. Jednym z nich jest nowa na naszym rynku manga – Daleko od romansu. Amamiya nie zawiodła, tworząc mangę i słodką, i uroczą, i seksowną, i – być może przede wszystkim – nieżenująco portretującą międzykulturowy związek.

Arata Tono mieszka i pracuje w niewielkiej, rybackiej miejscowości, która raz, dawno temu, pewnego lata, gdy jeszcze chodził do szkoły, stała się centrum zainteresowania fanów mangi i anime za sprawą pewnego serialu o zmieniającej się w ostrygę nastolatce. Wtedy spotkał osobę, blondwłosą, roześmianą osobę, jaka przybyła do jego miejscowości w ślad za swoim ulubionym serialem anime. Arata sam nie ogarniał wprawdzie tego fenomenu, jednak zgodził się posłużyć jej za przewodnika po wszystkich najważniejszych lokacjach i… się zakochał. Jego pierwsza, prawdziwa miłość musiała jednak wrócić do domu, a sława miasteczka przeminęła. Kilka lat później w firmie Araty pojawia się Anglik, Louis, inżynier systemów, mówiący płynnie po japońsku, ale nie do końca ogarniający niepisane, japońskie zwyczaje. I to właśnie na niego spadnie obowiązek zajęcia się nowym w pracy, jaki z czasem przeistoczy się w zwykłe, wspólne spędzanie czasu. Naszemu bohaterowi chwilę zajmie, nim skojarzy swoją pierwszą miłość z przystojnym blondynem wciąż zakochanym w anime. A potem przypomni sobie, dlaczego właśnie w nim się zakochał.

Miejmy to za sobą: tak, Daleko od romansu podobało mi się szalenie i zdecydowanie postawię ten tom koło innych, do których powrócę zapewne szybciej niż to zdrowe. Powodów jest kilka – o jednym wspominałam na wstępie: Louis nie został przedstawiony jako karykatura obcokrajowca w Japonii, a pełnoprawny bohater. Wynikające z pochodzenia z różnych kultur zachowania są w tej mandze i nie są one może niezwykle odkrywcze, ale za to świetnie przedstawione. Clou tkwi trochę właśnie w tym, że Amamiya nam nie opowiada o tych drobnych innościach, a je pokazuje – w podejściu do pracy, nawiązywaniu fizycznego kontaktu, czy otwartości w wyrażaniu siebie. A także nie buduje na nich postaci Louisa, one są częścią tego bohatera, ale na pierwszy plan wysuwa się to, jaką jest osobą: czarującą, pomocną, sympatyczną, dbającą o innych. Lubimy go, ponieważ to fajna postać, a nie dlatego, że jest chodzącym zlepkiem stereotypów. Amamiya zdecydowała się dodać jeszcze jeden aspekt międzykulturowego spotkania swoich bohaterów, nieco mniej oczywisty, a jednak równie zaskakujący oraz cieszący serduszko – Aratę i Louisa dzieli to, że ten drugi jest otaku. Czasem można wręcz odnieść wrażenie, że to dużo ważniejsza przeszkoda w skutecznej komunikacji niż fakt, że jeden jest Japończykiem, a drugi Anglikiem.

Inną rzeczą, która sprawia, że sięgam po kolejne prace Amamiyi to fakt, że wierzę w to łączące bohaterów uczucie. Chociaż ma dość ograniczoną przestrzeń na to, aby móc rozwinąć romans, robi to naprawdę dobrze – ani się z tym nie spieszy, ani nie ociąga. To, że Louis zamierza zdobyć względy Araty, są dla nas jasne właściwie od razu, widać to w tym, jak na niego patrzy (ponownie więc mangaka nam nie mówi, a pokazuje, co się dzieje między postaciami). Od początku bierze jednak pod uwagę fakt, że jego obiekt nieodwzajemnionej (?) miłości teraz jest jego przełożonym, a także – iż go nie pamięta. Arata z kolei wydaje się od samego początku zwracać na Louisa dużo więcej uwagi niż na innych pracowników. A potem, gdy w końcu kojarzy, że oto spotkał ponownie swoją pierwszą miłość, ta uwaga się nieco zmienia – na tyle, że nawet Louis to zauważa. W ogóle bardzo dużo wydarzeń Amamiya nam pokazuje, podobnie jak to robiła w Blue! Blue! Blue! – odpowiednio dobierając spojrzenia czy zbliżenia na twarze swoich bohaterów. W tym wypadku mówią nam one o wiele więcej niż deklaracje czy słowa. Zresztą istotność tego patrzenia na siebie zapowiada nam już sama (prześliczna!) okładka.

Daleko od romansu to manga ze wszech miar ciekawa – osadzona w niewielkim miasteczku na prowincji, wskazującą na różnice międzykulturowe (Japonia i Anglia, normik i otaku), a jednocześnie tak spokojnie, z wyczuciem i poczuciem humoru snująca opowieść o miłości, która przetrwała lata bez żadnego kontaktu między postaciami. Idźcie czytać.

PS W mandze znalazła się scena pocałunku, gdy jeden z bohaterów spał. Cóż, unikania tego tropu Amamiya mogłaby się od Harusono jednak nauczyć.


Metryczka

  • Liczba tomów: 1
  • Wydawca polski: Dango
  • Data wydania polskiego: 06.2023
  • Tytuł japoński: ロマンスには程遠い (Romance ni wa hodo tooi)
  • Wydawca oryginalny: Shinshokan (Dear+)
  • Data wydania japońskiego: 2021
  • Demografia: josei
  • Gatunek: boys’ love

Wszystkie kadry pochodzą z mangi Daleko od romansu Amamiyi.

Skomentuj